Przez różową szybkę…
Wawrzuś wyglądał przez okno. Na podwórku mamusia kończyła zaprzęganie osiołka do sanek. Jeszcze tylko odwróciła się do synka, do starszej córki Kasi, pomachała ręką na dowidzenia i pojechała daleko, daleko, do chorej cioci, która mieszkała za borem, za wielkim polem, za szeroką rzeką. Miała wrócić dopiero za trzy dni.
– Ile to, dużo czy mało? – Zastanawiał się Wawrzuś.
Zajrzał do koszyczka. Znajdowały się tam trzy jabłuszka.
– Wawrzusiu – powiedziała przed odjazdem mamusia. – Każdego ranka po śniadanku zjedz jedno jabłuszko. Jak już będzie w koszyczku pusto, będziesz wiedział, że tego dnia wrócę do domu.
– I co jeszcze mówiła mamusia?- przypominał sobie Wawrzuś. – Acha, żeby sam nie wychodził na dwór, a już broń Boże, za wysoki płot otaczający zagrodę. Tuż, tuż, za niewielką łąką zaczynał się ogromny las, a teraz zimą i łąka, i bór, i wszystkie ścieżki zawiane były śniegiem. Zgubić się mógł nawet ktoś dorosły, nie tylko taki brzdąc jak Wawrzuś! A i leśnie zwierzęta, które spod śniegu nic do jedzenia wygrzebać nie mogły, podchodziły do zagrody szukać pożywienia. Mama wynosiła na skraj lasu ziemniaki i siano dla sarenek i dzików.. Sarenek Wawrzuś się nie bał. Dzików – no, może troszeczkę. Ale gdyby tak przyszedł wilk? I do tego taki, co to chciał skrzywdzić Czerwonego Kapturka?
To właśnie przez to przebrzydłe wilczysko nie wolno było Wawrzusiowi wyjść za wrota zagrody…Tymczasem jednak las, rozciągający się tuż za ogrodzeniem, oddzielony tylko łąką wabił i zachęcał do wyprawy…
Podobno tam, w leśnych ostępach, otoczona wybujałymi, strzelistymi jodłami stoi chatynka z oknami o różowych szybkach. Zamieszkuje ja staruszek, który ma dwunastu synów. Synowie ci przez cały rok wędrują po świecie. Kiedy rok się kończy, przybywają do chatki o różowych szybkach, aby spotkać się z ojcem i opowiedzieć mu o wszystkim, co się ciekawego wydarzyło… A staruszek słucha zawsze z przejęciem, szybki mienia się różowo…
Na sama myśl o tych dziwach Wawrzuś westchnął, bo chciałby pójść do lasu na poszukiwanie tej chatki, staruszka i jego dwunastu synów i zobaczyć te różowe szybki…
Z zamyślenia wyrwało chłopca wesołe poszczekiwanie
Podwórkową, wydeptaną ścieżką niecierpliwie dreptał Buruś, ukochany kundelek. Buruś z nadzieja spoglądał w stronę domu. Wawrzuś wiedział, że piesek czeka na niego, na zabawę w śniegu. Na lepienie śniegowych kulek, za którymi biegał wesoło, gdy się je daleko rzucało…
– Kasiu – zwrócił się do starszej siostry malec. – Chodźmy na podwórko.
Kasia zajęta jednak była haftowaniem nowego serdaczka. Spieszyła się z robótką bardzo, bo chciała w nim pójść na noworoczną zabawę.- Niech się bawi sam – pomyślała z niechęcią o braciszku.
– Kasiu, chodźmy na dwór – ponowił prośbę Wawrzuś.
– Nie mam czasu! Daj mi spokój! Chcesz to ubieraj się i idź – fuknęła gniewnie Kasia.
I nie pójdziesz ze mną?- Niepewnie zapytał malec.- Mama nie pozwala samemu… Nawet na podwórko…
– Ale ja pozwalam – odpowiedziała Kasia, zadowolona, ze braciszek bawiący się na podwórku z pieskiem nie będzie jej przeszkadzał w haftowaniu.
– A do lasu? Poszukać chatki… – Z nadzieja w głosie zapytał malec.
– A idź gdzie chcesz, tylko mi nie przeszkadzaj – bez namysłu odpowiedziała Kasia, zła, że kazano jej pilnować braciszka. Przecież ona musi wyhaftować ten serdaczek, no, po prostu musi, a tutaj malec jej co i rusz przeszkadza…
Kasia szyła i szyła… – Zaraz skończę – szeptała, nie myśląc zupełnie o tym, co tez dzieje się z braciszkiem. Ściemniło się, przestała dostrzegać wyszywane ściegi, podniosła głowę znad robótki… Zaniepokoiła ja panująca cisza. Zarzuciła chustę na ramiona i wybiegła z domu… Na podwórku nie było nikogo.
– Wawrzuś, Wawrzusiu! – Zaczęła wołać braciszka przestraszona dziewczynka. Ani Wawrzusia, ani Burusia nigdzie jednak nie było…
Kasia opatuliła się szczelnie chustką i pobiegła w stronę ciemniejącej leśnej gęstwiny. Noc już zapadła głęboka, gdy Kasia zmęczona poszukiwaniami, pomyślała: – A może Wawrzuś wrócił do domu? Jest tam sam i płacze? Zajrzę do chaty…
Ale powrót do domu okazał się niemożliwy. Z plątaniny ośnieżonych ścieżek Kasia nie mogła wybrać tej, która wiodła do rodzinnej zagrody. Dziewczynka pojęła, że zgubiła się w leśnych ostępach. Zapłakała z żalu nad Wawrzusiem, nad sobą i nad mamą, która zastanie pusty dom po powrocie…
– Co ja narobiłam, co narobiłam – szlochała. – Biedna mama, biedny braciszek… może spotkam kogoś, kto mi pomoże odnaleźć Wawrzusia…
Rozejrzała się uważnie…Księżyc oświetlał las srebrzyście… Nagle Kasia zauważyła migające w dali światło, mieniące się bardziej od księżycowych promieni. Mrugało, to jaśniejąc, to ciemniejąc na przemian… Jakby zapraszało tego, kto samotnie wędruje nocą… I Kasia poszła, przedzierając się przez śnieżne zaspy wiedziona mżeniem dalekiego światełka…
*
Na maleńkiej polanie, otoczona wybujałymi jodłami stała mała chata. Różowe szyby w oknach migotały różowym przyjaznym światłem.
– Ależ to domek z Wawrzusiowej baśni! – Wykrzyknęła Kasia i nie zastanawiając się, zastukała do drzwi i weszła do wnętrza nie czekając na zaproszenie.
W maleńkiej izdebce, przy płonącym kominku siedział staruszek. Drzemał, uśpiony wonnym, żywicznym dymem z sosnowych szczap. Żal było Kasi przerywać staruszkowi spokojną drzemkę…, ale oto staruszek otworzył oczy i patrząc ze zdumieniem na dziewczynkę, zapytał:
– Jakim sposobem trafiłaś tu, moje dziecko? Chata nasza tak odległa od ludzkich osad…
– Ja szukam braciszka, Wawrzusia… Ja. – tu Kasia umilkła, zawstydzona. Jak tu się przyznać, że to z jej winy malec zaginął, że nie dotrzymała mamie danego słowa, że będzie się nim opiekowała…
– Oj! – rzekł staruszek. – Zdaje mi się, że cos ci na sercu kamieniem leży, moje dziecko… nie chcesz, nie mów…niebawem przybędą tu z coroczna wizyta moi synowie… Jest ich dwunastu. Cały rok ciężko pracują przemierzając ziemie wzdłuż i wszerz. A gdy prace wyznaczona zakończą, odwiedzają mnie i opowiadają o wszystkim, co się wydarzyło. Pamiętam, kiedy byli jeszcze dziećmi, nieraz zdarzyło im się cos przeskrobać… zawsze jednak potrafili się przyznać, nawet wtedy, gdy wielkiej spodziewali się kary…Przepraszali i nigdy już nie powtarzali błędów. Każdemu może się zdarzyć, że uczyni cos takiego, czego się potem wstydzi…
Kasia nisko opuściła głowę.
– Może chcesz jednak porozmawiać o tym, co cię gnębi? – Zagadnął życzliwie staruszek.
– Kiedy mi wstyd – wyznała dziewczynka. – Obiecałam mamie, że dopilnuję braciszka… I nie dotrzymałam słowa. Haftowanie serdaczka było dla mnie ważniejsze W naszej wiosce… mam koleżankę, Bronię…I… wszyscy ją chwalą… Bo to i płótno najładniejsze utka, i dzieci dopilnować potrafi, bo aż czworo rodzeństwa ma, sam drobiazg?…I najładniej śpiewa… Jednak Bronia nie potrafi haftować jak ja… I gdy tydzień temu wszyscy się zachwycali utkanym przez Bronię płócienkiem, to mnie taka zazdrość wzięła, że tylko o tym serdaczku myślałam… Na noworoczną zabawę… Żeby był najpiękniejszy… A teraz mi wstyd, bo Bronia to czasu wcale dla siebie nie ma. Braciszkami się sama zajmuje, tacie też pomóc musi, bo mamy to Bronia już nie ma… A teraz przez tą moją złość tyle nieszczęścia…
I przez to moje takie… zazdrosne haftowanie Wawrzuś zaginął… – W tym momencie Kasia rozpłakała się rzewnie.
– No, no, nie płacz już tak rozpaczliwie moje dziecko – powiedział staruszek. – Północ się zbliża. Niebawem nadejdą moi syneczkowie. Jeśli ich poprosisz o pomoc, na pewno ci nie odmówią. a teraz pomóż mi przygotować wieczerzę. Miski na stole porozstawiaj. Razem będzie nas dzisiaj czternaście osób. Postaw też i piętnaste naczynie, może jeszcze jakiś gość niespodziewany się pojawi…A teraz wyjrzyj przez okienko, zobacz, czy moi syneczkowie nie jadą…
*
Wyjrzała Kasia przez okienko, przez różową szybkę…A tam, zamiast drzew ośnieżonych, zamiast zasypanej śniegiem przecinki, droga szeroka, ubita, że tylko do sań wsiąść i ruszyć. Jodły smukłe na poboczach stoją, a widno jak w dzień!
– Rety- westchnęła zdumiona.- A cóż to za dziwy takie?
Patrzy dalej… Aż tu nagle zawiało, śnieżycą zamiotło,…A gdy śnieżny pył opadł, ujrzała sanie ogromne, wiozące dwunastu młodzieńców. Wyskoczyli z sań i cisnęli się do izby, żeby jak najszybciej ojca powitać. Staruszek każdego przytulił, uściskał i do wieczerzy zaprosił.
– Siadaj i ty dziecko z nami – zwrócił się do zaskoczonej Kasi.
– A cóż to za gościa masz, ojcze? Jako żywo, nigdy jeszcze u ciebie w gościnie dzieci nie bywało- roześmiali się synowie.
– To jest Kasia, która ze zmartwieniem wielkim przypadkiem do mnie trafiła. Zdarzyło się, bowiem, że mamy nie posłuchała i ot, kłopot gotowy…smutno jej teraz i źle. Chciałaby bardzo swój błąd naprawić, ale sama nie poradzi. Zaprosiłem ją więc na wieczerzę, wierząc, że wy, synkowie moi, Kasię w strapieniu wspomożecie – wyjaśnił ojciec.
Poderwał się nagle najstarszy syn od stołu.
– A toż i ja mam niespodziankę! Śpi ta nasza niespodzianka w saniach, kożuszkami cieplutkimi opatulona – zawołał i wybiegł z domu.
– Zobaczysz ojcze, to raczej nie jedna, ale dwie niespodzianki!- Powiedział najmłodszy z synów. – Sięgnij Kasieńko na półkę, postaw jeszcze jedna miseczkę. Ależ nie, nie na stole Postaw przy kominku. Ta druga niespodzianka nie jada przy stole!
Ale oto już do izby wchodził syn najstarszy z maleńkim chłopaczkiem na rękach. Za nim, w podskokach, wbiegła druga „niespodzianka”…
– Wawrzuś! Buruś! – Wykrzyknęła radośnie dziewczynka. Chciała podbiec do braciszka, ale najstarszy syn wstrzymał ja ruchem dłoni.
– Nie wiem, czy mogę oddać ci małego – zastanawiał się głośno. – Chłopca i pieska znalazłem w dole zasypanym śniegiem.. Sami nigdy by się z niego nie wydostali…
Kasia opuściła głowę, nie wiedziała, co powiedzieć…
– Daj spokój, syneczku – powiedział staruszek. – Kasia już dosyć przeżyła… strach, wyrzuty sumienia, wstyd… No i sama zgubiła się w lesie…Szczęściem do naszej chatki trafiła. Wyznała mi wszystko i szczerze żałuje swojego postępku.
– Kasiu – zwrócił się jeszcze z pytaniem do dziewczynki. – A co z tym haftowanym serdaczkiem?
– Oddam go Broneczce – odpowiedziała, uśmiechając się do staruszka. – Już nie pragnę niczyjej zazdrości, nie chce już być lepsza od nikogo. A Broneczkę na pewno serdaczek ucieszy…
– No i sprawa załatwiona – wykrzyknął radośnie brat najmłodszy – A ty, najstarszy bracie, przestań już stroić takie srogie miny…
Radosny nastrój ogarnął wszystkich. Wieczerza im wyjątkowo smakowała. Po wieczerzy Kasia pozmywała miseczki, a synowie zaczęli snuć swoje opowieści. Kasia słuchała zapatrzona w różową szybkę w okienku i mogłaby przysiąc, że za okienkiem przesuwały się obrazy z opowieści dwunastu braci…
Były tam wszystkie zwierzęta z dalekiej, lodowej północy, a także i z krain, gdzie zawsze panowało lato…
– Świta – ocknął się z tego zasłuchania w pewnej chwili staruszek, – Pora już, abyście wrócili z Wawrzusiem do domu…
– Ale jak, kiedy dróżki nie znamy zapytała sennie Kasia.
– Spójrz uważnie przez różową szybkę – uśmiechnął się najmłodszy braci. – do waszej zagrody wiedzie przecież prosta dróżka…
– Ojejej! – zawołał Wawrzuś, który nie czekając na siostrę, wyjrzał przez zaczarowane okienko. – Nasza zagroda jest przecież tuz za progiem chatki!
Kasia wzięła braciszka za rączkę, pokłoniła się głęboko staruszkowi i dwunastu braciom. Dziękowała za życzliwość i pomoc. Za to, że oni, przeciecz obcy, a tyle serca Wawrzusiowi i jej okazali…
– Cóż to, nie rozpoznałaś nas, Kasiu? – Roześmiali się naraz wszyscy bracia, a i staruszek też się uśmiechnął radośnie. – Wszak cały rok się z nami spotykasz. To my podpowiadamy, co czynić należy, by zawsze chleb był na stole, len wyrastał piękny na płótno bielone, owoce w sadach się rumieniły…Zimę śniegiem otulamy, zasiewy, niby ciepłą pierzynką, latem słoneczkiem ogrzewamy, aby wzrastały pięknie… Jesteśmy Miesiącami, które świat cały przez rok przemierzają… a ojciec nasz to Czas, który prace naszą odmierza, ocenia i dobrą rada służy.
– A ja… ja myślałam, że wy tylko w baśniach jesteście…– otworzyła szeroko oczy Kasia. – To Wawrzuś wierzył, że jest taka chatka w lesie, gdzie w oknach są różowe szybki, i, że jest was dwunastu synów, mieszkających z ojcem – staruszkiem…
– Może w baśniach, a może i nie tylko w baśniach – uśmiechnął się staruszek. Żegnaj Kasiu! Nie zapominaj o nas i pilnuj dobrze braciszka, bo to wędrowniczek nad wędrowniczkami!
*
Kasiu, nie spij! – Wawrzuś ciągnął siostrę za rękawek sukienki. – Weźmy Burusia do izdebki, zimno mu na dworze…
– Rety, skąd ja się tutaj tak szybko wzięłam? – Niezbyt przytomnie rozejrzała się po izbie Kasia.
– Śniłaś coś – rezolutnie stwierdził braciszek. – Haftowałaś serdak, zmęczyłaś się i usnęłaś. Ładny serdaczek… Pójdziesz w nim na noworoczną zabawę?
Kasia zawahała się… Jeżeli to tylko sen, to ona chyba może… Ale natychmiast przypomniały jej się słowa staruszka.
– Nie, braciszku. Pojdę w starym – odpowiedziała zdecydowanie. Ten postanowiłam dać w prezencie Broni, wiesz, tej mojej koleżance …
– A nie szkoda ci? – Zdumiał się Wawrzuś.
– Nie szkoda – uśmiechnęła się dziewczynka i przytuliła braciszka.
*
Nad ranem przyśniło się Kasi, że ktoś uchylił okienko jej izdebki.
– Kasiu, Kasiu – obudziło ją wołanie Wawrzusia. – To ty wyhaftowałaś dwa takie same serdaczki?
– Jakie dwa serdaczki? – Nie mogła zrozumieć dziewczynka.
– O tu, tutaj przecież leżą na skrzyni, pod oknem! – pokazywał Wawrzuś.
Kasia wyskoczyła z łóżeczka, podbiegła do okienka. Ujrzała daleko pod lasem ogromne sanie z sześciokonnym zaprzęgiem Otworzyła okno i pomachała ręka w pożegnalnym geście…
– A jednak to nie był sen – powiedziała głośno. – I nie baśń. To się wydarzyło naprawdę…
***